Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy przedsięwziąłeś pan już przeciw nam kroki sądowe? — spytał po chwili Czujko podnosząc głowę.
— Nie — odrzekł krótko, a ze szczerością Teodor.
— Nie? A co pana wstrzymuje?
— Nie chciałbym nazwiska ojca mego szargać po sądach i uwłaczać tém jego pamięci. A nadto idzie mi o to, aby oszczędzić honor naszéj rodziny. Sądzę, że będziemy mogli ułożyć się zgodnie, aby nikt nie był pokrzywdzony.
— Chcesz się pan godzić. A jeżeli z naszéj strony nie znajdziesz pan chęci do zgody?
— To i tak nie wywlokę téj sprawy przed kratki sądowe — i zrzeknę się wszystkiego. Jestem młody, pracować mogę i zapracuję sobie na kawałek chleba.
Czujko spojrzał na młodzieńca, mówiącego te słowa bez napuszystości, tonem prostym i szczerym. — Stary miał łzy w oczach.
Dawniéj możeby ruszył ramionami nad taką niepraktyczną szlachetnością, nazwał ją nierozsądkiem; ale Czujko nie był już ten sam co dawniéj. Przebyta katastrofa, zajście z synem, zmieniły go wiele, a ostatni napad apoplektyczny osłabił trochę jego władze umysłowe, rozmiękczył go i zrobił skłonnym do sercowych wrażeń. Wyciągnął rękę do Teodora i rzekł miękkim głosem.
— Podaj mi rękę młodzieńcze. Jesteś zacny i szlachetny człowiek.
Teodor nie mógł być już dłużéj panem siebie; zapomniał, że ma przed sobą człowieka, który ciężką krzywdę wyrządził jego ojcu i matce, pamiętał tylko, że to brat ojca jego. Związek krwi odezwał się w nim z całą mocą. Rzucił się do nóg Czujce i całując go ze łzami wołał.
— O, drogi mój stryju!
Stary Czujko trząsł się cały ze wzruszenia, gładził drżącemi rękami głowę Teodora, tulił go do siebie i płakał.