Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy tych słowach wetknął mu w rękę papiér, który dotąd trzymał w dłoni.
— Masz — mówił — możesz mnie wpakować teraz do kryminału — i mnie, i jego, i wszystkich, którzy korzystali z téj kradzieży. Weź ten papiér — on pali moje sumienie, on sprowadził mi nieszczęście. — Masz i nie oszczędzaj nikogo. My wszyscy winni — rozumiész wszyscy — nawet on.
Z trudnością udało się Kowalskiemu uspokoić fantazyjującego coraz więcéj Czujkę i przywołać go do przytomności. Wezwano służbę pałacową, zaniesiono chorego na łóżko i posłano po doktora.
Kiedy ten nadjechał, Czujko już całkiem przyszedł do siebie, ale czuł się mocno osłabiony i mowę miał utrudnioną. Doktór zalecił mu spokój i chronienie się od wszelkich wzruszeń, gdyż takowe mogłyby sprowadzić powtórny atak apoplektyczny, który mógłby być bardzo niebezpieczny. Teodor słysząc to zdanie doktora, cofnął się dyskretnie z pokoju wraz z Kowalskim, nie będąc spostrzeżony przez stryja i niebawem opuścił pałac.
Miał nawet zamiar całkiem zaniechać dochodzenia praw swoich, by nie wywołać brudów rodzinnych przed kratki sądowe — i opuścić te okolice, kiedy jednego dnia służący Czujki przyszedł do niego z wezwaniem do pana, aby stawił się w pałacu. Teodor udał się tam posłuszny woli stryja. Zastał go już znacznie lepiéj, siedzącego w krześle przy oknie.
Jakkolwiek Czujko przygotowany był na jego przyjście, jednak na widok wchodzącego uczuł pewne wzruszenie, które okazało się lekkiém zarumienieniem żółtéj twarzy jego. — Wskazał przybyłemu krzesło i odezwał się łagodnie:
— Wezwałem pana, aby go przeprosić za znalezienie