Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem ku wielkiemu zdziwieniu jego, jednego dnia przybył do baraku nizki, krępy żydek węgierski, także technik i oznajmił mu, że wysłany został z Wiédnia dla objęcia po nim posady przy koleji. Pokazał mu swoją nominacyję i prosił o zdanie rachunków i czynności. Wiadomość ta spadła na niego, jak piorun z jasnego nieba. Pojechał w téj chwili do miasta do naczelnika donieść mu o téj niespodziance. Poczciwy niemiec także się zdziwił i zmartwił tém bardzo. Nie mógł pojąć, co mogło zajść takiego gdy w Wiédniu zapewniano go najsolenniéj, że nikogo innego nie wyznaczą na tę posadę.
— Coś tu nieczystego zajść musiało — rzekł kręcąc głową. W tém wszystkiém widzę jakieś pokątne intrygi.
Kowalskiemu w téj chwili przyszły na myśl pogróżki i obietnice młodego Habe. Utwierdziło go jeszcze bardziéj w tych przypuszczeniach, gdy w kilka dni późniéj widział tegoż samego Habę konferującego dłuższy czas z nowym przybyłym inżynierem. Nie ulegało już wątpliwości, że żydzi użyli swoich wpływów w Wiédniu, aby usunąć go, jako niewygodnego dla nich, a zastąpić, swoim sprzymierzeńcem. Odkrycie to oburzyło go tylko jeszcze więcéj, ale w niczém nie przyczyniło się do polepszenia jego położenia. Zobaczył się bez utrzymania, bez zajęcia. Nie szło mu tyle o siebie, ile o to, że wszystkie plany jego w nic się rozwiały. To téż nic dziwnego, że popadł w ponurą apatyję, w zwątpienie; unikał ludzi, nawet rozmowa z ojcem sprawiała mu przykrość. Szukał samotności i oddawał się przykrym, rozpacznym myślom.
Najczęściéj chronił się przed ludźmi na skalisty pagórek zarosły brzozami i sosnowymi krzakami. Pagórek ten z jednéj strony stromo spadał ku równinie. U dołu jego były kamieniołomy, przez co jeszcze więcéj stał się spadzistym i niedostępnym z téj strony. Z drugiéj doty-