Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jadalnego pokoju dolatywały go jakieś wesołe głosy. Uszom własnym nie dowierzał i zbliżył się pod same drzwi, nasłuchując. Najgłośniéj odzywał się Radoszewski.
— Cudotworca — mówił on — jak Boga kocham, cudotworca. Poszedł panie do nich, pogadał trochę i furyjatów w baranów przemienił. A toćby ciebie jak Daniela nieprzymierzając można do lwiéj jamy wrzucić i dałbyś sobie radę. A toż ja tych łajdaków nie ledwie na klęczkach prosił, a ustąpić nie chcieli.
— Pokazuje się, że umiałem lepiéj prosić — odezwał się inny głos wesoło. Kowalski poznał głos ojca.
— Pan Bóg mi cię zesłał — mówił znowu Radoszewski. Sąsiedzi nie dopisali i zawiedli, — że w Nim nadzieję moją położyłem i zesłał mi ciebie. Teodor nie mógł już dłużéj zostać ukrytym świadkiem téj rozmowy, która go mocno zainteresowała i chcąc się coś bliższego dowiedziéć, wszedł do pokoju.
Teodor spojrzał pytając na ojca, jakby czekał od niego wytłómaczenia téj zagadki, ale stary czegoś unikał wzroku syna i zagadując werbował proboszcza i Radoszewskiego do maryjasza.
— A ty — rzekł zwracając się do syna — idź, baw panie.
Teodor zrozumiał, że ojciec musi mieć jakieś powody nie poruszania téj sprawy, i nie pytał więcéj. Dopiéro kiedy nocą wracali do domu, począł dopytywać go, w jaki sposób udało mu się oswobodzić Radoszewskiego od sekwestratorów.
— W sposób bardzo prosty. Zapłaciłem, co się im należało i pojechali.
— Zapłaciłeś? — spytał syn, który znał interesa ojca i wiedział, że nie miał dużo do rozporządzenia. Czy to o małą jaką sumę chodziło?