Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

serca najwidoczniéj okazywała mu miłość swoją, on jeszcze z niedowierzaniem pytać będzie siebie, drzew, skał, księżyca, ptaszków, krzaków, czy ona go kocha?
W takim perjodzie wątpienia znajdowała się właśnie miłość Teodora, choć szczére i prostoduszne dziéwcze dość zdradzało się ze swojém uczuciem i nie umiało ukryć się z tém. Miłość Teodora silna, uczciwa, głęboko oddziaływała na nią, jak promień słoneczny na kiełkujące ziarnko, i zdradzała się z tém na każdym kroku. Niepotrzeba było wiele czasu, aby dwie takie dusze czyste, pełne ciepła serdecznego, porozumiały się i zbliżyły do siebie. Bronisia teraz dopiéro zaczęła pojmować prawdziwą miłość. Teodor jednak nie dowierzał jeszcze. Uczucie Bronisi nazywał życzliwością, przyjaźnią, a wreszcie siostrzanem jakiémś przywiązaniem, ale nie śmiał wierzyć, że to miłość; a ten brak wiary burzył plany jego.
Długi czas zajmował się témi myślami, aż wreszcie przypomniał sobie, że czas wracać do dworu. Cokolwiek tam się stanie, obowiązkiem jego nie odstępować tych ludzi w nieszczęściu i jeżeli pomódz im nie może, przynajmniéj pocieszyć powinien.
Poszedł tedy tam ze ściśnioném sercem, bo odczuwał dobrze, co się będzie dziać Bronisi i jéj ojcu, gdy będą musieli patrzéć na grabież dobytku swego, na wynoszone sprzęty, z którymi niemal się zżyli. Być świadkiem takiéj sceny wydawało mu się straszném i doznawał takiego uczucia idąc ku dworowi, jakby się zbliżał do miejsca, gdzie mają tracić skazanego. Ciérpnął cały na myśl boleści, jaką mu sprawi ten widok; ale uważał za obowiązek iść tam.
Wszedłszy do piérwszego pokoju zdziwił się, że nie widział żadnego ruchu, ani zamieszania praktykowanego przy tego rodzaju operacyjach. Wszędzie było cicho; tylko