Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie chciało temu dać wiary, ale przekonano niewiernych Tomaszów, pozwalając im włożyć ręce w rany, jakie Prusacy pozostawili w drzewach poznaczonych na ścięcie. Zjeżdżano się zewsząd do Lipczyn dla dowiedzenia się o przyczynie tego niezwykłego wypadku; ale Radoszewski tak zwykle wielomówny i szczery, teraz zbywał nie tylko półsłówkami, ale nawet żartami, które jednak widocznie nie szły mu z serca, bo zdawał się być mocno struty i zgryziony w sobie. Choć się śmiał, to oczy ustom przeczyły i niebrały udziału, w téj maskaradzie. W oczach było ponure zamyślenie, które wszystkich mocno intrygowało.
Ale jeżeli wszyscy byli zdziwieni i rozciekawieni, to Habe był przerażony tą wiadomością. Pominąwszy bowiem fakt sam, niesłychany prawie w dziejach przemysłu galicyjskiego, że zrobiono interes na kilka tysięcy guldenów bez pośrednictwa żydowskiego; — sprawa ta obchodziła go jeszcze osobiście, jako najbardziéj interesowanego. Lipczyny bowiem uważał już niejako za swoją własność, sprzedanie więc lasu w téj wsi bez jego wiedzy poczytywał za rozbój, po prostu za kradzież.
Pobiegł zaraz do dworu zbadać istotny powód takiego nieprzewidzianego obrotu rzeczy; ale Radoszewski odprawił go krótko nawymyślawszy dobrze.
— A co ty, ksiądz — mówił wpadając z furyją na wystraszonego żyda — żebym się przed tobą spowiadał z tego, co robię. Com zrobił, tom zrobił, to mi się tak podobało, i basta, a nikomu nic do tego. Rozumiesz kpie jakiś.
Wrzeszczał głośno, jakby chciał siebie samego, własne myśli zakrzyczéć, bo te może także mu stawiały podobne zapytania. Krzyczał niedopuszczając Haby do słowa, bijąc ciągle w to, że on nie powinien się wtrącać do jego