Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obecnością swoją im przeszkadzać, wyniósł się z baraku ku rzéce i skracał sobie czas oglądaniem robót przygotowawczych koło mostu. Potém zaszedł do magazynu, gdzie, stary Kowalski był zajęty i z godzinę przesiedział przypatrując się jego zajęciu.
Trochę mu wstyd było, że człowiek starszy od niego i o wiele rozumniejszy, zmuszony był pracować tak mozolnie na kawałek chleba, podczas gdy jego życie płynie wśród ciągłych zabaw i przyjemności. Jakoś go ta myśl niepokoiła i może dla tego ofiarował się Kowalskiemu pomagać w jego rachunkach. Godzinę całą przepędził przy wadze zapisując świéżo nadeszłe transporty, sumując wydane materyjały. Praca ta umęczyła go trochę, ale moralnie czuł się jakoś skrzepionym, że pracowiciéj przepędził kawał czasu i wyręczył trochę przyjaciela, który przez ten czas załatwiał inne czynności. Dopiéro kiedy opuścił magazyn przypomniał sobie, że pracował dla niemców, i dla koleji, tak potępionéj przez niego. Ale apostazyją tę od zasad swoich tłomaczył sobie przyjaźnią dla Kowalskiego. Dla przyjaciela wszystko bagatela — mówił pocieszając się i uspakajając wyrzuty sumienia.
Od magazynu przeszedł do baraku, gdzie odbywała się wypłata robotników. Pomiędzy tymi zobaczył wielu chłopów ze swojéj wsi, którzy ujrzawszy go przywitali uniżenie.
— To i wy do kolejników przystaliście? — spytał ich Radoszewski.
— Ba, cóż było robić — odrzekł jeden skrobiąc się po głowie — pan Bóg nie dał urodzaju. Żeby nie ta koléj, toby przyszło człekowi i z głodu umrzéć. A tak to się zarobi choć na sól i krupy, i na podatek.
Radoszewski znowu zawstydził się w duszy, że on dziedzic i niejako opiekun tych ludzi, nie był w stanie