Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poratować ich w nieszczęściu i musieli do niemców się uciec, by obronić się od śmierci głodowéj. Dla tego jednego powodu koléj nie wydawała mu się tak niepotrzebna i potępienia godną.
— To ta wasza koléj nie zły daje zarobek ludziom.
— A tak — odrzekł Kowalski — mamy dosyć robotników.
— I po wieléż taki robotnik bierze dziennie?
— Różnie, lecz nigdy mniéj niż reńskiego.
— No, to nie złe, to prawie dwa razy tyle, co przy naszych robotach. A pracuje się bezwątpienia mniéj.
— To téż lud ciśnie się do nas; ale będziemy musieli większą część niedługo odprawić.
— A to dla czego?
— Bo roboty ziemne już są na ukończeniu. A do innych chłop prosty się nie zda.
— To cóż ci biédacy będą robić?
Inżynier ruszył na to ramionami i nic nie odpowiedział. Radoszewskiego ta nowina widocznie zainteresowała i zaniepokoiła, bo po niejakim czasie odezwał się znowu?
— Więc już kończycie roboty ziemne?
— Na tych gruntach, które już zostały przez rząd zakupione. Z innemi zaczekać musimy aż do przymusowego wywłaszczenia ich, co zapewne nie nastąpi aż na przyszłą wiosnę.
Znowu nastała dłuższa pauza, po któréj Radoszewski pierwszy przerwał milczenie mówiąc:
— A gdybyście mieli więcéj gruntu pod koléj, to roboty by się nie przerywały.
— To się rozumie.
Radoszewski zamilkł i zamyślił się.
Tak dojechali do dworu, gdzie już Kundusia czekała z kolacyją. Do kolacyji przyszła także Bronisia, blada je-