Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrobiła, wspominając w téj chwili Walerego. To téż chora skrzywiła się, jak po gorzkiem lekarstwie, wydęła pogardliwie wargi i aby przerwać rozgadanéj Kundusi przymknęła oczy.
Tymczasem Kowalscy nagadawszy się do woli z Radoszewskim, pożegnali go dość wcześnie, choć ich zatrzymywał, tłómacząc się, że potrzebują wypocząć po całodziennéj pracy. Również nie chcieli pozwolić aby ich kazał odwozić przekładając spacer po księżycowéj nocy nad jazdę. Jacentego zostawili odchodząc. Uderzyło ich to, że Procesowicz, który się tak bardzo spieszył do wyjścia przed wieczerzą, przetrzymywał ich jeszcze i został. Stary Kowalski uważał nawet, że niecierpliwie oczekiwał ich wyjścia. To zachowanie się niezwyczajne pana Jacentego mogłoby ich na różne domysły naprowadzić, gdyby nie to, że obaj mieli o czém innem myśleć i mówić.
Przez następnych kilka dni nawał czynności niepozwalał im odwiedzić Radoszewskiego. I nie mieli przytém żadnego ważnego powodu. O Bronisi dowiedzieli się, że z każdym dniem ma się lepiéj, — i nie chcieli znowu narzucać się tak ciagłemi wizytami, zwłaszcza, że bez tego Radoszewski dzień w dzień miał gości, którzy przyjeżdżali witać go z podróży. Odkładali więc na późniéj wizytę.
Tymczasem w sobotę przed wieczorem pojawił się on sam u nich w baraku i oświadczył, że przyjechał zabrać ich ze sobą na jutro.
— Zabawicie się lepiéj, jak przeszłéj niedzieli, bo w Lipczynach teraz gwarno jak dawniéj i wesoło.
Prosił tedy, by dziś jeszcze pokończyli czynności swoje, bo ich zabierze niezwłocznie i nie puści od siebie aż po dwudziestu cztérech godzinach.
Zgodzili się na tę propozycyję pod warunkiem, że zatrzyma się godzin kilka. Przystał chętnie, i nie chcąc