Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiadając się ojcu ze wszystkiego i opowiadając o wszystkiém, przyszedł z koleji i na pana Jacentego.
— Strasznie ciekawy — mówił — wszędzie lubi być, wszystko wiedziéć, o wszystkich się troszczy, tylko najmniéj o siebie i swoje gospodarstwo. Nie uwierzysz ojcze jak go zaintrygowała pieczątka na twoim liście. Zaraz mi się wypytywał czy to twoja familijna pieczęć, czy ją dostałeś. Radziłem mu zatrzymać się z tém do twego przyjazdu, bo nie mogłem się go inaczéj pozbyć. Zabawny człowiek tak zajmować się pieczątką.
— Czy ci nie mówił, że znał, że widział już kiedyś tę pieczęć? — spytał Kowalski stary.
— Tego sobie nie przypominam. Ale, jak widzę i ciebie ojcze zaintrygowała trochę ciekawość pana Jacentego. Czyby rzeczywiście ta pieczęć miała taką wartość?
— Może być, że miała — odrzekł stary zapadając w zamyślenie.
— Dla kogo?
— Dla kogoś, co jéj używał dawniéj.
— Więc to nie twoja?
— Nie, przypadkiem dostała się w moje ręce.
Wejście służącego z samowarem przerwało tę rozmowę. Inżynier przypomniał sobie, że ojciec może głodny z podróży i zajął się obowiązkiem gospodarza.
Niedługo potém nadjechał pan Jacenty. Gdy mu powiedziano kto przyjechał, zmieszał się i wzdrygnął w pierwszéj chwili. Zaczął wypytywać się niespokojnie córek jak wygląda, co mówił, czy nie pytał o niego. Córki wydały o przybyłym najniepochlebniejsze świadectwo, wiemy już z jakiego powodu; orzekły, że ma minę niepoczesną, że wygląda na mieszczucha i zdradza gminne pochodzenie. Wszystkie te relacyje nie uspokoiły jeszcze należycie pana Jacentego, chciał jeszcze dowiedziéć się