Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Balbina ledwie nie zemdlała ze wzruszenia, ale że nie było miejsca i czasu po temu więc zemdlenie odłożyła na późniéj, a teraz natężyła słuch, pewna, że swoje imię usłyszy.
Pelcia również przytuliła ucho, ale inżynier tak cicho i niewyraźnie powiedział, że znowu nic nie dosłyszały. Dopiéro głos ojca nieco podniesiony dał im wyjaśnienie.
— Radoszewskiego? Czy to nie będzie przypadkiem ten Radoszewski, z którym kolegowałem kiedyś.
— Być może, bo coś wspominał o tém.
— Więc on ma taką córkę.
Panny Jacentówne spojrzały na siebie pytającym wzrokiem.
— Radoszewska — Zawołała Pelcia z indygacyją i odeszła od drzwi.
Balbina ruszyła pogardliwie ramionami.
— Osobliwy gust — rzekła.
— Gminny — poprawiła Polcia.
— Nic dziwnego — syn jakiegoś tam nauczyciela nie mógłby marzyć o lepszéj partyji.
— Jeżeli mu się jeszcze dostanie — to pytanie. Bo słyszałaś, że i ta już kimś zajęta.
— Bardzo wątpię, bo by to było przecież głośne.
— Chyba że nie ma się czém chwalić. Może sobie upolowała w mieście jakiego urzędniczka.
— Albo jakiego inżyniera w tym guście jak pan Kowalski.
Oba lisy — chciałem powiedziéć obie panny Jacentówne zaczęły wyśmiéwać kwaśne winogrona.
Podczas kiedy wzgardzona miłość pastwiła się językami nad niewiernym inżynierem, on tymczasem spo-