Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oświecone okna, muszą być goście, może jaka feta. Kiedyśmy już tak blizko to trzeba wstąpić.
Usiadł na bryczce i zwracając się do swego towarzysza powiedział:
— Poznasz pan przy sposobności poczciwego Radosia.
— Może to nie właściwa pora, — nie jestem ubrany.
— Ale furda. On na takie bagatele nie uważa. Będzie ci rad — zobaczysz.
Młody człowiek nie przeczył i w milczeniu zgodził się na propozycyją swego gospodarza. — Po chwili zaczepił go pytaniem.
— Wytłómacz mi pan jednakże dla czego pożar w Zagajowie jest dla pana tak obojętną rzeczą. — Wszak nieszczęście zawsze jest nieszczęściem czy w Lipczynach czy w Zagajowie, czy gdziekolwiek się stanie, zwłaszcza, że to zawsze pańskie sąsiedztwo.
— Ba — ba — to całkiem inna rzecz, — zawołał pan Jacenty wywijając z ferworem ręka w powietrzu — Lipczyny i Zagajów — to niebo i ziemia, ogień i woda.
Tu mieszka człowiek powszechnie szanowany, dla którego każdy dałby życie z ochotą, a w Zagajowie siedzi samolub, arystokrata. — Gdyby ten człowiek chciał do nieba prowadzić, jeszczeby nikt za nim nie poszedł.
— Cóż to za jeden taki?
— Niejaki Czujko. Edward Czujko.
— A cóż on tak złego zrobił?
— To by było jeszcze najmniejsza. I to by mu jeszcze można darować, że tylko za groszem jak żyd się ugania, bo dziś dużo panów zeszło na to. — Ale są tam inne brudy i grzészki, o których ludzie przebąkują. Jego ożenienie, przyjście do majątku to nie czyste sprawy. Mówią, że zbałamucił bratu narzeczoną, potem go rozpoił, wykierował na dziada, a sam majątek zagarnął.