Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Galicyja tak zacofana w przemyśle, że skarby jéj marnieją, jeżeli są jeszcze tacy Radoszewscy. I mają za złe, nam młodym, że chcemy przejść do porządku nad tą generacyją; zacofana, która wegetuje tylko, ale nie ma już racyji bytu. Są to kamienie, które zawalają drogę prądowi postępu — i usunąć je trzeba.
Pan Jacenty znowu poruszył się niespokojnie na bryczce. — Pomimo że nie podzielał wszystkich zasad Radoszewskiego, przykro mu się zrobiło, gdy usłyszał z ust młodego człowieka wyrok wydany z takiém pogardliwém lekceważeniem. I on po troszku należał już do tych kamieni, które inżynier kopnięciem nogi chciał odrzucić na bok. — Chciał coś w obronie tych kamieni powiedzieć, ale czy uważał żeby się to na wiele nie zdało, czy znowu córki przyszły mu na myśl i nic nie powiedział. Tak milcząc ujechali część lasu.
Las się przerzedzał i pomiędzy ciemnémi ścianami, jakie drzewa tworzyły z obu stron drogi, widać było szeroki płat nieba oświeconego łuną, a dołem złociste płomienie pożaru.
— To nie w Lipczynach się pali — odezwał się furman.
— A gdzie? — spytał pan Jacenty.
— To w Zagajowie panie.
— W Zagajowie. — Phe! to nie warto było tak gnać koniska, — rzekł machnąwszy ręką. Stanął na bryczce trzymając się dla równowagi ramienia furmana i patrzał przed siebie wytrzészczając cebulaste oczy.
— Tak — mówił — to w Zagajowie. Prawda. Masz racyją. Cała fabryka w płomieniach. No, chwała Bogu, że to nie Radosia spotkało takie nieszczęście. O Zagajów nie ma się co kłopotać... Nawracaj...
Furman chciał już skręcić, gdy Jacenty zatrzymał go.
— Czekajno — rzekł — coś w Lipczynach rzęsiście