Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

u Czujki — pomimo, że miał inne ważniejsze sprawy na głowie, zabrał się na seryjo, aby raz skończyć z cygańską rodziną; w tym celu wyrobił sobie pozwolenie rozebrania lub zniszczenia chaty, by grunt oswobodzić i zająć go pod uprawę. Wysłano z tém sędziego na miejsce i przydano mu do pomocy pachołków. Komisyja ta zajechała wprost na Leśniczówkę i oczekiwała właśnie przybycia dziedzica.
Nadzwyczaj przykry widok przedstawiało to miejsce. Ci urzędnicy sądowi w mundurach, parobcy z pługami i siekiérami, których gwałtem spędzono ze dworu, paru oficyjalistów — wszyscy ci wyglądali jak oprawcy, robiący przygotowania do egzekucyji. Chałupka wyglądała jak rusztowanie — brakowało tylko skazańców. Łasia jak wiémy nie było, siedział jeszcze w kryminale, w śledztwie, a cyganki nigdzie odszukać nie można było. Zwyczajem praktykowanym dziś często przez chłopów, schowała się przed komisyją, aby tym sposobem przewlec sprawę. Posłano wójta i przysięgłego aby ją odszukano. Właśnie wrócili donosząc, że jéj nigdzie znaleźć nie mogą, gdy z lasu wyszedł młody dziedzic i gajowy. Ludzie wiejscy z poza chat i krzaków przypatrywali się temu, bojąc się zbliżyć by ich na świadków nie pociągnęli.
Walery zbliżył się do sędziego i przedstawiwszy mu się w charakterze dziedzica zażądał rozpoczęcia egzekucyji.
— Nie ma jeszcze drugiéj strony — odrzekł urzędnik — posyłaliśmy za nią, ale nigdzie jéj znaleźć nie można było.
— Ukryła się w lesie, ja i gajowy widzieliśmy ją przed chwilą.
— Ona tak zawsze robi — dodał gajowy.
— Cóż więc zrobimy — spytał urzędnik.
— Każ pan burzyć chatę, a jestem pewny, że ona się tu wnet zjawi.