Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



V.
Sielanka.

Jakkolwiek Bronisia podczas rozmowy w ogrodzie z Walerym, krępowana jego chłodem i angielską sztywnością, nie śmiała przypominać mu dziecinnych zabaw; jednak przypadkiem, mimowoli wygadała się, że po powrocie z klasztoru, najpiérwszy spacer jéj był do stawów w lesie. Po niewczasie spostrzegła się, jak niebacznie zdradziła się przed nim: ale Walery nie zwrócił jakoś na to uwagi, zagadał o czém inném i wzmianka o stawach przeszła niepostrzeżenie, co po trochu i ucieszyło Bronisię. Była pewna, że Walery tego nie słyszał.
Słyszał on jednak dobrze i umyślnie zagadał o czém inném, aby nie tykać drażliwego przedmiotu, o którym rozmowa byłaby go w kłopot wprowadziła.
Ale po kilku dniach, gdy jednostajne życie wiejskie i nudy trapić go zaczynały, przyszło mu raz po obiedzie, gdy leżąc na sofie bawił się puszczaniem kółek z papiérosa — otóż przyszło mu na myśl, że może to i nie źle by było pójść nad stawy, gdzie go się Bronisia pewnie co dzień spodziéwa i poromansować trochę z parafianką. — Byłaby to wcale dobra rozrywka, która go do niczego zobowiązywać nie mogła — i którą porzuci, skoro go bawić przestanie.
Z témi myślami, wybrał się następnego dnia rano ze strzelbą do lasu.