Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

synem. Ojciec w téj chwili stanął okropnie nizko w jego oczach.
Ojciec nie uważał wcale tego niekorzystnego usposobienia dla siebie i mówił daléj:
— Ale, a propos ożenienia — trzebaby coś pomyśleć o tém. — Potrzeba będzie może wyjechać do stolicy na karnawał, bo tu w okolicy nie ma dla ciebie partyji odpowiedniéj. — Sami mierni dorobkowicze i szlachta goniąca ostatkami. — A ty masz wszelkie prawo ubiegać się o najpiérwsze partyje w kraju.
— Z gołemi rękami.
— Myślałem już o tém, abyś wszedł jako człowiek niezależny, z pewném stanowiskiem, bo mając w rękach coś, możesz stawiać większe wymagania i śmieléj sięgać. Dlatego chciałbym ci wyrobić jak najprędzéj pełnoletność — i dać coś w ręce.
— Wiele?
Tutaj z koleji ojciec zrobił przykry wyraz.
— Nie miéj mi ojciec tego za złe że tak wręcz pytam. Ale ty sam mówisz mi zawsze, że rachunek to grunt, to podstawa wszystkiego, że rachować się powinniśmy z każdą okolicznością, z każdym człowiekiem, choćby to był nawet rodzony brat.
Czujko nie mógł zaprzeczyć temu. — To on sam wlał w duszę syna te nauki, których owoce tak cierpkie i niestrawne mu się teraz wydawały. Pokrył jednak to przykre wrażenie i z pozornym spokojem zaczął mówić:
— Obecnie gotówką nie mógłbym ci nic dać, bo jak wiész, na złożenie potrzebnéj kaucyji oddałem nietylko resztki mego kapitału, ale nawet musiałem zaciągnąć pożyczkę na Zagajów. Jedno, co teraz zrobić mogę — to przepisać Zagajów na twoję własność. Nie potrzebuję ci mówić, że to jest odstępstwo tylko pozorne, bo skoro się