Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczucie, że nie wierzył, aby ona także pokochać go mogła. Miłość jego, dotąd milcząca, stała się w tej chwili dziwnie wymowną, słowa pełne ognia prędko wybiegały mu z ust, a Zosia oparłszy główkę na jego piersiach, zarumieniona od szczęścia, rozmarzona, patrzała na niego błyszczącemi oczkami i uśmiechała się przez łzy, co jeszcze nie miały czasu oschnąć. Potem zkolei ona spowiadała mu się, że od pierwszego razu, jak go zobaczyła, uczuła do niego dziwny pociąg i spodobał jej się bardzo, co Kazimierza tak uradowało, że przycisnął ją znowu do piersi i pierwszy ognisty pocałunek miłości wycisnął na jej ustach. Nie broniła mu się wcale, owszem, z dziecinnem poddaniem, jak gołąbek biały, wyciągnęła do niego szyjkę i z przymrużonemi oczami, w błogiem upojeniu, zdawała się czekać dalszego ciągu tych pocałunków.
I kto wie, jak długoby one się powtarzały, gdyby tej rozkosznej chwili nie była im przerwała kucharka, która, stukając pustemi konewkami o kamienne schody, szła właśnie do źródełka.
Kazimierz tak się zmieszał, że nie wiedząc co robić, zaczął niby czegoś nagle szukać po ziemi.Zosia, przytomniejsza trochę, wyprowadziła go z tego kłopotu, proponując, aby poszli naprzeciw wracającym ze spaceru. Z pośpiechem przy jął tę propozycyę, aby co prędzej zejść z oczu