Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nosząc się od płaczu. — Jabym ze służącą tak się nie obeszła. I za co? Że chciałam, abyś pan poszedł z nami, abym mogła rozmawiać z panem, pa trzeć na pana.
Nie mogła mówić dalej, bo płacz spazmatyczny jej nie pozwalał i tak nią szarpał, że Kazimierz, aby ją uspokoić, bezwiednie wziął ją w objęcia, przycisnął do swych piersi i tulił, jak małe dziecko.
— Panno Zofio — prosił — uspokój się; fe, któż widział o takie głupstwo, czy to warto.
— O! ja widzę, że mnie pan nie cierpisz, że ci mój widok niemiły.
— Ależ przeciwnie, zaręczam pani.
— O! nie, nie, nie wierzę, bo gdybyś mnie pan lubił choć troszkę, tobyś pan przez tyle czasu,przez tyle dni przecież był choć raz serdeczniej przemówił do mnie, skoro widziałeś, jak byłam smutna.
— Nie widziałem tego.
— Bo pan teraz całkiem nie patrzysz na mnie, dbasz o mnie tyle, co o piąte koło u wozu.
I na nowo wybuchnęła płaczem, a Kazimierz, nie mogąc już dłużej opanować uczucia, które go ogarniało w obec tej dzieweczki, wypowiadającej z taką naiwnością tajemnice swego młodego serduszka, przycisnął ją gwałtownym ruchem do siebie i, obsypując pocałunkami jej włosy, czoło i ręce, wyznał, że ją kocha, że jeżeli unikał jej, to dla tego, że chciał pokonać to