Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teres: ale na wszystkie zaczepki Kazimierz był nieczułym; a czasem nawet niegrzecznym. Było to jednego pięknego dnia po południu, towarzystwo całe wybrało się do żeńców pod lasem.Zosia widząc, że Kazimierz nie idzie, wróciła się od bramy po niego i pobiegłszy pod okno, zawołała zalotnym słodziutkim głosem:
— Panie Kazimierzu, my idziemy na spacer, a pan? To grzech doprawdy siedzieć nad temi obrzydliwemi książkami w taki piękny dzień.Jeszcze się pan dosyć naczytasz w nocy. No, idziesz pan?
Nie mogąc się doczekać odpowiedzi, pobiegła ku drzwiom i zapukawszy odezwała się znowu:
— Panie Kazimierzu, czy pan śpi? Pa-nie Ka-zi-mie-rzu!
Tego natręctwa było już nadto Kazimierzowi, który umyślnie się nie odzywał, aby się jej pozbyć. Teraz, widząc, że to nie wystarczy, zerwał się zniecierpliwiony i, zbliżywszy się do drzwi, rzekł ze źle ukrywaną irytacyą:
— Moja panno Zofio, proszę mię zostawić w spokoju. Państwo możecie bawić się w spacery, bo nie macie nic innego do roboty; ale ja muszę pracować.
To rzekłszy, zamknął drzwi i wrócił do biurka. W sionce przed drzwiami zrobiło się cicho, widocznie odeszła nie powiedziawszy nic.Kazimierz teraz dopiero spostrzegł się, że był