Przejdź do zawartości

Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyłem się, rzuciła na mnie taki grad sprośnych przezwisk, iż musiałem wynieść się co prędzej, aby chorej nie rozdrażniać więcej moją obecnością.
Przeszliśmy do drugiej celki, w której siedziała jakaś szynkarka, chorująca na dewotkę i hrabinę zarazem. Miała się podobno nieźle, jak mi Ski opowiadał, — na szynku dorobiła się tyle, że mogła sobie kupić jakąś kamieniczkę.Ale to było powodem, że zachorowała na kamieniczną panią i poczęła małpować wielkie damy. Więc najprzód sprawiła sobie wielki burnus atłasowy w kwiaty, podbity gronostajami, i czarny kapelusz z ogromnym czarnym woalem, następnie, jakkolwiek czytać nie umiała, nakupowała sobie całą niemal bibliotekę książek do nabożeństwa i włóczyła się z niemi po wszystkich kościołach na pasye, nowenny, odpusty,czterdziestodniowe nabożeństwa.
— Byłoby jej to uszło, — mówił dalej Ski, bo ileż to mamy podobnych waryatek, chodzących wolno po. >;ecie, ale nasza szynkarka-hrabina oprócz dewocyi, którą uprawiała publicznie, ostentacyjnie, oddawała się także w sekrecie gorącym napojom, zaczęła arystokratycznie od herbaty z arakiem i wina, aż doszła do najordynarniejszej śmierdziuchy, która oprócz trądów na twarzy sprowadziła jej także przewrót w głowie. Zaczęła po kościołach skandale wyprawiać, kazania mówić, księży przy mszy poprawiać, aż