Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więzienie. Teraz podobno, odkąd przeniesiono go pod opiekę Św. Łazarza, wygląda on całkiem inaczej; tak powabnie, uroczo, że satysfakcya prawdziwa być waryatem w takim szpitalu; ale poprzednio strach było wchodzić do niego, i najzdrowszego człowieka mogła w nim ogarnąć najczarniejsza melancholia. Korytarze i celki sklepione, oświetlone z góry maleńkiemi okienkami, w których brudne, zakurzone szybki w tęczowych kolorach od starości odrobinę zaledwie przepuszczały światła, przytłumionego grubemi, gęstemi kratami. Na korytarzach wilgoć lała się po ścianach, a w zimie ubierała je kryształami lodu i puszkiem śniegowym. Ogród spacerowy, zacieniony gęsto kasztanami, wyglądał także ponuro, dziko; na trawie ani jednego kwiatka, coby żywszą barwą rozweselał oko; nic, tylko pokrzywy i łopuchy, wśród których ruchliwsi waryaci wydeptali sobie ścieżki w różnych kierunkach i zygzakach.
Zagadką to doprawdy było dla mnie, jak ten biedak mógł w onym posępnym, odrażającym lochu przebyć lat trzydzieści, l wyglądać tak czerstwo, rumiano, jak wyglądał, i zachować tyle życia i ruchliwości. W bajowej, szarej marynarce i takich samych spodniach, w których przypominał więźniów kryminalnych, szedł przedemną krokiem żywym, podrygując wesoło, brzękając kluczami i pogwizdując. sobie. Spotkawszy w drodze zakonnicę, która w białym,