Przejdź do zawartości

Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sztywnym welonie, rozpostartym, jak skrzydła motyla, przesunęła się cicho koło nas, wydzwoniwszy fistułowym głosem: «Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus» — odpowiedział jej co tchu prędko: «Na wieki wieków» i, zatrzymawszy się, cmoknął w rękę dobrodziejkę. Ja tymczasem poszedłem naprzód w korytarz.
— Nie tam, nie tam, panie dobrodzieju — zawołał, pośpieszając za mną — he, he, pan widzę amator płci pięknej, bo zaraz do kobietek ciągnie. Zostawimy je sobie na deser, na deser, panie dobrodzieju, a pójdziemy do mężczyzn na górę
— Więc mężczyźni są na gorze? Tak samo, jak w życiu mężczyźni zawsze górą — służę panu.
Obrócił kluczem w zamku i otworzył drewnianą kratę, zamykającą wejście na schody.
— Niech pan dobrodziej wejdzie prędko, muszę zamknąć, żeby się który ptaszek nie chciał przypadkiem wymknąć. Bo to, panie, z waryatami sprawa, — wygadują na świat, a ciągną do niego, choć tutaj. mają, jak u Pana Boga za piecem. A jakich te szelmy nieraz używają fortelów, żeby się ztąd wydostać, pi, pi, to niejeden mędrzec by się nie zdobył. Ot nie dalej, jak tydzień temu, spłatał nam jeden takiego figla, że to ha! — Przywiózł go tu do nas jakiś jego krewny czy przyjaciel pod pozorem, że to niby gmach do sprzedania, więc żeby go obej-