Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziękując za życzenia i żegnając je przyjaźnemi spojrzeniami. Wzruszyła ją i radowała ta sympatya, jaką jej okazywano; odprowadzana życzliwemi spojrzeniami tylu osób, czuła się bardzo szczęśliwą. Ale kiedy znalazła się w ciemnym powozie, usłyszała turkot kół po bruku, ogarnął ją jakiś dziwny niepokój, jakiś dreszcz. Może dlatego, że była lekko okryta; może do wywołania tego wrażenia przyczyniła się poważna, sztywna mina szwagra, milczenie siostry, zajętej tylko tem, aby się suknie nie pomięły, lub bransoletka nie odpięła. Jechali w tak ponurem milczeniu, jakby nie na bal, ale na pogrzeb, To musiało źle oddziałać na humor Waleryi i zasępić jej myśli. Rozjaśniła się dopiero, gdy wjechali w sień, jasno oświeconą gazem, bogato ubraną kwiatami i dywanami. Z góry dolatywały dźwięki muzy ki. Uczuła się weselszą w tem otoczeniu; jeszcze jednak serduszko jej drzało jakąś tajemną trwogą, gdy wstępowała po schodach, wybitych dywanami. Gdy w jednem z luster, które pozawieszano na zakrętach schodów, zobaczyła twarz swoją w cieniu białego kapturka, nie poznała się w pierwszej chwili, tak była bladą i zmienioną.
Juliusz, który we drzwiach sali balowej już od godziny przeszło oczekiwał jej przybycia, dostrzegł ją pierwszy wśród osób tłoczących się W garderobie; nie pośpieszył jednak ku niej, bo chciał, aby kto inny, nie on, wprowadził ją do