Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z kąta w kąt, z ogromnie poważną i uroczystą miną, pocąc się nad wciskaniem białych rękawiczek na grube palce. Julia zaś, z igłą i nitką w ręce, obchodziła dokoła jednę i drugą siostrę, pilnie się przyglądając, czy gdzie nie potrzeba zrobić jakiej poprawki, coś przypiąć, przyszyć, a równocześnie spoglądała co chwila na zegar, pilnując, aby się nie spóźniono z wyjazdem.
— Dziewczęta, kwadrans na dziesiątą; już pół — odzywała się od czasu do czasu. a gdy skazówka dochodziła do trzech kwadransów, rzekła:
— Możeby już posłać po dorożkę?
Na samym końcu jednak pokazało się tyle jeszcze do zrobienia, że było już po dziesiątej, kiedy Walerya z siostrą, odziane w atłasowe białe zarzutki, obszyte puszkiem, trzymając w rękach powłóczyste ogony, zabierały się do wyjścia. Walerya na pożegnanie pocałowała matkę w rękę, a staruszka ją w czoło i drzącą od wzruszenia dłonią zrobiła krzyżyk nad nią.
— Niech wam Pan Bóg da najlepszą zabawę — rzekła stłumionym głosem i odprowadziła je wzrokiem pełnym miłości aż na schody, gdzie czekała na nie kucharka z podniesioną do góry lampą, aby im poświecić. Julia z pannami wyszła za niemi do sieni, przechylone przez poręcz spoglądały za schodzące mi i, kiwając głowami, życzyły im szczęśliwej zabawy. Walerya z dołu jeszcze podniosła ku nim twarz uśmiechnięta,