Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sali. I on w tej chwili był blady zmieniony, nie pewny, co się stać może.
Kilku młodych członków komitetu, którzy mieli obowiązek wprowadzania pań do sali, wnet ją spostrzegło, bo piękność jej niezwykła wyszczególniała ją od innych i zwracała uwagę.
— Kto to? kto to? — pytano po cichu. — Nie znacie jej?
— O którą pytacie? — spytał Bolek, — zbliżając się.
— O tę w białym kapturku.
— A! — rzekł, skrzywiwszy się — to ta...
—Co za jedna?
Ta, o którą tyle było kłopotu. Nie warto się fatygować, może wejść sobie sama — i, to mówiąc, odwrócił się plecami.
Juliusz czuł, jak mu krew zbiegła z twarzy do serca, które zakipiało oburzeniem. Widział, że awantura będzie nie uniknioną i postanowił stanąć śmiało w obronie Waleryi. Przecisnął się przez tych, co mu zastępowali drogę, ab si co prędzej dostać do niej i podać jej ramię. Ale na szczęście, nie wszyscy słyszeli lekceważące odezwanie się Bolka, i dwóch komitetowych wprowadziło już na salą Waleryą i jej siostrę, zanim Juliusz mógł dostać się do nich. Wnet gromadka tancerzy otoczyła je kółkiem i poczęła zapisywać do książeczki swoje nazwiska, angażując do wszystkich tańców. Za chwilę Juliusz