Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał nad Waleryą, aby w danym razie stanć w jej obronie, bo to był obowiązek jego; ale będzie, ile możności, unikać afiszowania się z nią po sali i trzymać się z daleka. Uspokojony tem postanowieniem, z większą swobodą oddał się rozmowie z Romanem, którego dotąd słuchał roztargniony, odpowiadając nieraz rozmyślnie.
—Ale jak przykład jest zaraźliwy — mówił w dalszym ciągu Roman — -: — to widzę po mojej Julci. Babinie ani się śniło nigdy o balu, bo dla niej najmilszą zabawą są dzieci, a jednak teraz, kiedy widzi, że siostry wybierają się na ten bal, uważam, że i ona ma wielką ochotę. Parę razy już wspominała mi, że jej ślubna suknia wygląda jeszcze tak dobrze, iż śmiało możnaby się w niej pokazać między ludźmi, odświeżywszy tylko to i owo; to znowu przypatrując się, jak Walerya przymierzała swoją suknią, mówiła, wzdychając, że okropnie żałuje, że nie będzie mogła widzieć, jak będzie wyglądać na sali balowej, ale ja udaję, że tego wszystkiego nie rozumiem, bo jestem nieprzyjacielem wszelkich balów publicznych — więcej mnie one drażnią, gniewają, niż bawią, Kiedy naprzykład zobaczę jakiegoś dygnitarza, którego zakulisowe sprawki znam doskonale i mo ralną wartoś a widzę, jak ludzie oddają mu honory dla jego stanowiska i wpływ u, oburza mnie to do żywego i napełnia goryczą
—Pesymistą jesteś, jak widzę.
I ty nim będziesz może, gdy dojdziesz