Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szego stopnia. Już nie prosiły, nie perswadowały; ale groziły teraz. Oburzone były moją niewdzięcznością, że za tyle dobrodziejstw, jakiemi mnie obsypywały, tak im się odpłaciłem; że bez ich pomocy skonałbym marnie, zeszedł na dziada; że nie powinienem zapominać, jako żyję tylko z ich łaski; i w końcu w zaciekłości swojej doszły do tego, że zagroziły mi odjęciem wszelkich dobrodziejstw, jeżeli nie spełnię ich żądań. Tego już mi było za wiele. Nie potrzeba było być tak ambitnym, jak ja byłem, aby się oburzyć. Dotąd nie czułem mego upokarzającego stanowiska, bo nie zastanawiałem się nad tem nigdy; zdawało mi się całkiem naturalnem, że mieszkam przy ciotkach, że pobieram od nich utrzymanie; nigdy mi na myśl nie przyszło, że nie miały względem mnie żadnego obowiązku; że to, co od nich dostawałem, było tylko jałmużną, jakkolwiek w przyzwoitej formie podaną; że ja nie byłem nicżem więcej, tylko dziadem.Potrzeba było, żeby mi to aż same powiedziały, żebym mógł uczuć całą hańbę mego położenia.Rozumie się, że nie chciałem ani chwili dłużej zostawać pod ich dachem, żyć na ich koszcie, i tego samego dnia, w którym wypowiedziały mi głośno swoje dobrodziejstwa i pogróżki, opuściłem ich dom z szaloną chęcią i mocnem postanowieniem, aby stanąć o własnych siłach pracować.
Ale łatwiej było powziąć takie postanowienie,