Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czochą w ręku, której druty migały od światła. Choć siedziała nieco oddalona, ze względu na oczy, które nadto osłaniało ciemnemi okularami, znać było po zachowaniu się wszystkich, że ona tu stanowi główną osobę w rodzinie, takiem wszyscy otaczali ją uszanowaniem, tak że wszystkiem zwracano się ku niej i nią się przeważnie zajmowano. Była przedmiotem szczególnej troskliwości wszystkich córek — i to nie troskliwości formalnej, oficyalnej, ale tej, która pochodzi z wielkiego przywiązania.
Juliusz patrzał, słuchał, mocno zdziwiony tem wszystkiem, Nie przypuszczał, że po za sferami, w których żył, można było znaleść podobnych ludzi, podobne stosunki. Znając klasy pracujące powierzchownie, z daleka, przeważnie z ulicy, miał o nich najfałszywsze pojęcie; zdawało mu się, że wszystko tam musi być płytkie, szorstkie, gburowate, lub też śmieszne, z powodu przesadnych pretensyj. Tymczasem tu nie znalazł ani cienia śmiesznej przesady, ani nic takiego, coby go raziło, lub odstręczało; ta mieszczańska ro, dzina, zgromadzona przy wspólnym stole, z matką staruszką, z tym ślepym dziadkiem w granatowej czamarze, miała jakąś patryarchalną po wagę, która przejmowała go uszanowaniem. I sama panna Walerya wydawała mu się całkiem inną, niż w tedy, gdy ją widział na tańcujacym wieczorku. Tam uderzała go tylko swoją pięknością i budziła w nim rozkoszne pragnienia,