Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
205
PANNA WALERYA.

o niéj coś mówiono. Nie potrzeba było być wielkim znawcą ludzi, aby z twarzy tego człowieka wyczytać, jak w tém otoczeniu czuje się szczęśliwym i zadowolnionym. Żona musiała głośno go pochwalić przed gościem, że od czasu, jak się pobrali, nie pamięta, żeby spędził kiedy wieczór za domem bez rodziny. Zażenowała go ta pochwała, ale i ucieszyła zarazem, a szeroka twarz jego zaświeciła się od potu. Dziwne wrażenie robił ten człowiek, o Herkulesowych rozmiarach Z łagodnością baranka, która przebijała się w każdém jego słowie i w zachowaniu się względem sióstr, żony i ich matki.
Ojciec jego, dawny żołnierz Napoleoński, był już zdziecinniałym staruszkiem, nic nie widział, mało co słyszał, nie brał więc udziału w towarzystwie, chyba że jakieś wspomnienie z dawnych czasów napłynęło mu do głowy, opowiadał je wtedy głośno, bez względu, czy go kto słuchał, czy nie; czasem znowu nucił sobie pod nosem jaką pieśń żołnierską, bębniąc nabrzmiałemi palcami po stole. Zresztą siedział milczący, w obłokach dymu, którym kopcił z krótkiéj fajeczki, odkładając ją na bok tylko wtedy, gdy wnuczki chciały się pobawić jego brodą, a to dla tego, aby się nie ksztusiły od dymu, albo téż wtedy, gdy panna Walerya podawała mu do ust łyżeczkę pełną konfitur, które lubił niezmiernie. Naprzeciw niego, w drugim końcu stołu, siedziała matka Waleryi, z nieodstępną poń-