Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sam z panną, ujrzał się w kółku rodzinném, do którego dostał się, jak Piłat w Credo. Nie był mu tak bardzo niemiłym ten zawód; owszem, wzburzone namiętnością myśli jego, doznały pewnego rodzaju uspokojenia w téj ciepłéj atmosferze rodzinnego szczęścia, które malowało się na twarzach wszystkich, siedzących koło stołu. Przypomniał sobie dom swój, rodzinę, wśród któréj spędzał takie wieczory, przy świetle lampy i szurnie samowara. Nie mniéj jednak potrzebował jakiegoś czasu, zanim się oswoił z tą niespodziewaną sytuacyą i z osobami, obcéj mu sfery. Przysłuchując się ich rozmowie, zdziwił się, że znalazł ją treściwszą, cieplejszą i głębszą, niż ją znalazł w salonie. Szczególniéj siostry panny Waleryi nie zdawały się wcale być zakłopotanemi obecnością obcego mężczyzny: rozmawiały ze swobodą, żartobliwie, wesoło o potocznych wypadkach, o teatrze, o tegorocznym karnawale, o nowinkach miejskich, i nierzadko wyrwała się im z ust jakaś trafna uwaga, jakiś zręczny dowcip, nieprzekraczający granic przyzwoitości. Sam Muliński był mniéj rozmowny; ale z zajęciem przysłuchywał się, a okazała twarz jego, wyrażała wielką poczciwość i dobroć serca. Malowało się to w każdém jego spojrzeniu, szczególniej, gdy to spojrzenie zwracało się na żonę i kilkoletnią córeczkę, która udając już dorosłą pannę, siedziała poważnie obok niego, rumieniąc się mocno za każdym razem, gdy do niéj, lub