Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tam nieład straszny. Zginąłbyś pan wśród mnóstwa sukien. W karnawał mamy tyle roboty, iż miejsca nam brakuje. Niech pan będzie łaskaw tu, na drugą stronę — — rzekła, wskazując mu ręką na drzwi, uchylone do drugiego pokoju, a spostrzegłszy, że się cofnął na widok kilku osób, siedzących tam przy stole, dodała prędko: — Można wejść, jesteśmy sami, w kółku familijnem.Proszę pana. — I wyprzedziwszy go weszła pierwsza do pokoju, aby zebranym tam powiedzieć jego nazwisko i przedstawić mu siedzące osoby.
— O! bardzo się cieszymy, że pan taki łaskaw, pamiętał o nas — odezwała się pierwsza staruszka, wstając na jego powitanie.
— To moje siostry — mówiła Walerya, przedstawiając mu siedzące na kanapie dwie kobiety, przypominające ją trochę rysami, ale mniej piękne, znacznie starsze i otylsze — to zaś szwagier Muliński, a to ojciec jego.
Ostatnie słowa odnosiły się do staruszka z białą, dużą brodą i zamkniętemi powiekami, który siedział w głębokiem krześle, trzymając na kolanach dwie dziewczynki, bawiące się splataniem brody w małe warkoczyki.
Juliusz kłaniał się po kolei każdej z przedstawionych osób, a miał przytem minę zakłopotaną i zabawnie zmieszana, bo nie mógł się odrazu połapać w tej niespodziewanej sytuacyi, w jakiej się znalazł. Zamiast słodkiego sam-na