Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Któż tam tak ostro? — odezwał się kobiecy głos z drugiej strony drzwi. — Czy to ty szwagierku?
— Proszę otworzyć — rzekł lekceważąco, prawie rozkazująco Juliusz.
Drzwi się otworzyły i w głębi ciemnego pokoju zabieliła się jasna twarzyczka, w której jednak Juliusz w pierwszej chwili nie poznał swojej znajomej z wieczorku tańcującego, tak ją odmienił codzienny ubiór i ciemny kolor. Nie wyglądało w tem gorzej, ale inaczej w balowym stroju olśniewała, w codziennem ubraniu pociągała. urokiem prostoty i wydawała się nawet młodszą i niższą. Ona go również nie poznała, co nie było nic dziwnego, bo miał połowę twarzy zanurzoną w futrzanym kołnierzu.
— Do kogo to? — spytała.
— Czy tu mieszka panna Walerya?
— Ach to pan! — rzekła, poznawszy go po głosie — proszę, bardzo proszę.
W tonie, jakim wymówiła te słowa, znać było, jaką jej radość sprawiło przybycie niespodziewanego gościa.
— Nie poznałam pana; myślałam, że to szwagier przyjechał — mówiła, podczas gdy Juliusz, zawstydzony trochę swoją niedelikatnością, z jaką szarpnął za dzwonek i odezwał się do niej, począł się usprawiedliwiać, zdejmując prędko futro.
— Nie proszę pana na front do salonu, bo