Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt nie przerywał milczenia w izbie; żydówka, nalawszy Janowi wódki, przycupnęła znowu za szynkfasem i drzemała; chłop w milczeniu przeżuwał resztki chleba, żyd chodził po pokoju, a za nim skakał po podłodze i ścianach połamany cień jego; Jan zaś, usiadłszy pod oknem, to wpatrywał się w ciemności, które od czasu do czasu błyskawica rozjaśniała, to obserwował chodzącego żyda, którego ta milcząca obserwacya niepokoiła. Kiedy żyd wyszedł znowu na pole i za chwilę wrócił do izby, Jan zagadnął go:
— A cóż? leje jeszcze?
— Czy pan nie słyszy? — odmruknął żyd opryskliwie.
— Pan téż przed deszczem się schronił?
— Tak.
— A z daleka droga?
— Ztąd nie widać — odrzekł drwiąco i uśmiechnął się dla złagodzenia téj niegrzecznéj odpowiedzi.
Jan, pomimo to, chciał znowu o coś zapytać, gdy drzwi się prędko otwarły i do izby wszedł zmoczony jakiś człowiek, w węgierskiém ubraniu. Jan poznał w nim odrazu owego rudego, od którego napaści obronił był przed kilku dniami żydóweczkę w ogrodzie. Przybyły jednak nie spostrzegł go, bo siedział w cieniu pod oknem, zbliżył się do żyda i rzekł mu półgłosem:
Schon.
Dopiero, kiedy ów szpakowaty żyd dał mu jakiś