Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnym ruchem, jak u przeżuwających zwierząt. Między kolanami trzymał bat, którego koniec sterczał mu nad głową. Po środku izby przechadzał się żywo żyd, niemłody już i trochę szpakowaty; ale w chodzie jego i w czarnych, ruchliwych, błyszczących oczach była młodzieńcza jeszcze żywość. Ubrany był w długi surdut, szarego koloru, przez który powieszona była torba podróżna, miał wysokie buty, czapkę z daszkiem, zasadzoną nieco na bakier na krętych włosach. Chodząc, podrzucał prawe ramię do góry i potrząsał głową. Nerwowe te ruchy stały się widać przyzwyczajeniom jego i powtarzały się częściéj w chwilach niecierpliwości, lub gwałtownego wzruszenia.
Na skrzypnięcie otwieranych przez Jana drzwi żyd coprędzéj zwrócił się w tamtą stronę i miał już jakieś pytanie na ustach; ale, ujrzawszy obcego człowieka, wstrzymał się i nawet zmieszał trochę. Zmierzył przybyłego podejrzliwie, badawczo, szybkiém spojrzeniem, a potém, przybrawszy minę obojętną, przechadzał się daléj po izbie.
Jan, wszedłszy, strząsnął z kapelusza strugę deszczu, co mu się zebrała na okapie, kazał sobie podać kieliszek wódki i usiadł, czekając, aż ulewa ustanie. Żyd widocznie niekontent był z jego obecności, bo, widząc go siadającego, skrzywił się i ramieniem podrzucił do góry. Parę razy wychodził za drzwi niespokojny, to znowu wracał, bo niepodobna mu było stać na deszczu.