Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Syn pański podobno w Wiedniu? — odezwał się aptekarz.
— Tak, w Wiedniu, na politechnice — odrzekł Leszczyc, potakując głową w sposób taki, który zarazem ukłon oznaczał. Dziękował za to, że pan aptekarz był łaskaw zrobić mu zapytanie.
— To on tam już kilka lat siedzi — powiedział burmistrz.
— Cztery lata. Właśnie teraz ukończył i stara się o posadę. Chciał-by tu u nas, w kraju, dostać jakie miejsce.
Aptekarz ruszył pogardliwie ramionami i machnął ręką.
— U nas! — rzekł. — Alboż tu, u nas, jest pole dla ludzi? W Niemczech, tam umieją ocenić człowieka i zużytkować jego zdolności; ale u nas, ph! Myśmy zawsze mieli nabożeństwo do tego, co nie nasze. Obcy język, sprowadzony towar, zagraniczny nauczyciel, zawsze mają u nas pierwszeństwo; nawet restaurator Francuz, albo Niemiec kiełbaśnik, lepiéj przypada nam do gustu. Dobrze powiedział poeta: „małpą i papugą byliśmy zawsze”. Moi panowie — mówił daléj, zwracając się do wszystkich, jakby z katedry, lub mównicy przemawiał — widziałem Polaków po zagranicznych fabrykach, których wysoko cenili cudzoziemcy; widziałem młodych techników w Kordylierach, dokonywających olbrzymich robót przy przekopie Alp, ko-