Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił fermentacyą i rozkład. Wracał do domu smutny, przygnieciony tém, co widział i słyszał. Dla człowieka, wstępującego dopiéro w życie z rozpiętemi żaglami nadziei i projektów, widok drugiego, którego przeciwności złamały i w ruinę zamieniły, musiał być nadzwyczaj demoralizujący; było to coś podobnego, jak gdy żołnierz, co idzie do boju z odwagą i chęcią sławy, po drodze spotyka w rowie trupa towarzysza swego. Jan, po ukończeniu politechniki, jak każdy młody człowiek, patrzący jeszcze różowo na świat, zakreślił sobie myślą szerokie pole działania, a tu pokazano mu, jako ostateczny cel życia — mydlarnią w małém miasteczku. Dreszcz go przeszedł na myśl, gdyby mu przyszło tak zakończyć karyerę. Aptekarz wydawał mu się jak puszczyk, który głosem swoim wróżył śmierć jego nadziejom. Starał się nie myśleć o tém, a jednak smutne myśli pchały mu się natrętnie do głowy i męczyły go.
Stary Leszczyc, idąc obok syna, odgadywał powód jego zamyślenia i ponurego milczenia, bo i jego słowa aptekarza rozstroiły i skwasiły mu humor. Gniewał się sam na siebie, że zaprowadził syna do niego; martwił się, że Jan wziął tak do serca gadaninę jego, i, aby wybić mu to z głowy, odezwał się po jakimś czasie:
— A cóż, prawda? straszny dziwak z tego aptekarza? Nie głupi człowiek, ale strasznie czarno patrzy na świat. Gdyby tak wszyscy myśleli, tak wąt-