Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnego kształtu, dzidy nieforemne, kule, kołczany ze skóry, tarcze plecione z jakiegoś łyka, długie noże z rękojeściami z kości słoniowéj, bogato rzeźbione, odzież różnokolorowa, tkana z materyi nieznanych u nas.
Aptekarz, widząc, że Jan z ciekawością zaczął oglądać te przedmioty, zbliżył się ku niemu i tłómaczył po kolei, zkąd pochodziły i jaki ich użytek.
— To strzały zatrute z wyspy Cejlon. Tam boumarang australski, którego mieszkańcy używają do zabijania ptaków; jest on tak urządzony, że, rzucony, wraca znowu do miejsca, z którego był ciśnięty. Tu pan masz naczynie do obrzędów religijnych w Zangwebarze. Tę skórę z kangura mam z połuniowéj Ameryki. To czaszka, z któréj ludożercy afrykańscy piją krew ofiar.
— I w jakiż sposób przyszedłeś pan do tych ciekawych zbiorów? — spytał Jan.
— Są to pamiątki z mojéj włóczęgi po świecie. Każdy przedmiot, który pan tutaj widzisz, przypomina mi jakąś ważniejszą chwilę z mego życia. To mój pamiętnik. Nieraz, kiedy z fajką siądę sobie tu na téj sofie, łażę okiem po tych ścianach i myśli moje odbywają powtórną wędrówkę. Ale czemuż panowie nie siadają? pan zapewne palący.
I podał Janowi w marmurowéj puszcze tytoń. Ojca nie prosił, bo wiedział, że stary Leszczyc zadawalniał się mieszaną tabaczką.