Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzała na aptekarza z żartobliwym uśmiechem. — Ale my i tego nawrócimy. Nie taki on straszny, jak się sam maluje. Mój Azorek ma dla niego wiele sympatyi, a to już coś znaczy, bo Azorek nienawidzi heretyków.
— Pani hrabina będzie łaskawa polecić mię nadal względom szanownego Azorka — rzekł aptekarz, podając pannie Zenobii słoik.
— Czy pan już zapisał na rachunek?
— Już, pani.
— Jeżeli się Azorkowi polepszy po pańskiém lekarstwie, to przyjdziemy oboje panu podziękować; a ja na intencyą pańskiego nawrócenia zakupię wotywę. Do widzenia, do widzenia, panie Leszczyc; proszę oświadczyć ukłony pańskiéj matce, jutro będę u nich; a nie zapomnij pan przyprowadzić syna w sobotę do kaplicy różańcowéj.
— No, jakże, czy przesadziłem? — spytał aptekarz Jana po wyjściu panny Zenobii.
— Ale rezolutna kobieta i z humorem.
— Tém niebezpieczniejsza na propagatorkę. No, a teraz służę panom.
Już mieli wychodzić, gdy do apteki weszła jakaś stara żydówka, o cytrynowéj twarzy, haczykowatym nosie i ponurém, niemiłém spojrzeniu.
— Czy znowu po morfinę? — spytał aptekarz.
— Czy ja wiem, co tam napisane? — odmruknęła żydówka, podając zżółkłą, zatłuszczoną receptę.