Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi ząbkami; mama rozpięła co prędzéj materyalną suknią, w któréj tusza jéj już się nie mieściła należycie; ciocia dopijała niewypitych resztek kawy, więcéj przez oszczędność, niż łakomstwo, i zabrała się z tacą do kuchni, a burmistrz chodził dużemi krokami po pokoju, rozmyślając nad tem, czy mu się rzeczywiście udało przekonać Leszczyca, że to był żart tylko, co mówił mu o owéj pszenicy.
— Uwierzył, nie uwierzył — mówił sobie, puszczając palce w młynka i stukając jednym o drugi. Kabałka musiała mu wypaść pomyślnie, bo zadowolony zwrócił się do matki i do córki, i spytał:
— No, a co? szwarnegom wam chłopaka sprowadził, hę?
— Nie brzydki — odparła panna z grymasem — ale téż nic nadzwyczajnego.
— A cóż ty chcesz, żeby miał nadzwyczajnego? Róg na czole, brodawkę na nosie? Chłopiec zbudowany, jak się patrzy, ani-by nikt nie powiedział, że to syn Leszczyca. A jak Boga kocham, tak prawda! Leszczyc, panie, chuchro, figa, że niéma na co patrzeć, a to Goliat prawdziwy.
— Cóż, kiedy jeszcze pono nic nie ma — odezwała się mama, chłodząc się poruszaniem spoconéj koszuli.
— Niéma, to miéć będzie; chłop młody, zdolny, Bóg wié, jak daleko zajść może.
— A może tak skończyć, jak aptekarz — zrobiła uwagę roztropna Aniela.