Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biety znają się na interesach. Pokwitujecie nas z całości, a za to i wam coś kapnie.
Łypnął z ukosa oczyma na Leszczyca, badając, jak przyjął ten projekt.
— Nie rozumiem pana — odrzekł Leszczyc, podnosząc zdziwione oczy na mówiącego.
— To przecież między ludźmi w zaufaniu takie rzeczy nieraz się robią. Ręka rękę myje, jak powiadają.
— Ale to była-by nieuczciwość z mojéj strony.
— Kiedy bo zaraz bierzecie całą sprawę okropnie skrupulatnie. Żeby to ów klasztor był biedny, nie mówię, ale tłusty połeć smarować. Lepiéj, że wam się coś z tego okroi, zakonnice ani poczują tego.
Leszczyc zarumienił się i, pokrywając uśmiechem wzruszenie, jakie w nim wywołała propozycya burmistrza, odezwał się:
— Dajmy pokój téj rozmowie, panie burmistrzu. Ja wiem, że to żarty, ale nawet żartem o takich rzeczach mówić się nie godzi. Musieli-byście uważać mię za bardzo podłego człowieka, gdybyście na seryo myśleli o mnie coś podobnego. Ot, figielki, figielki.
— A to się rozumié, że żarty! — odezwał się burmistrz, maskując rubasznym uśmiechem rejteradę. — Chciałem się, mospanie, zabawić w kusiciela, ale cóż, kiedy bestya majster zwąchał pismo nosem i poznał się odrazu. Takich wiarusów, to rozumiem. Zakon-