Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wona i pszeniczne wąsy, umoczone winem. Leszczyc siedział przy nim, pochylony nad stolikiem, pykał fajeczkę, słuchał i uśmiechał się swoim skromnym, nieśmiałym uśmiechem, potakując czasami głową.
Burmistrz od luźnéj pogawędki i anegdotek przeszedł powoli do interesu. Miasto obowiązane było dostarczać klasztorowi dwa razy do roku, na Nowy Rok i Święty Jan, po trzydzieści korcy żyta. Burmistrz, jako zarządzający funduszami miejskiemi, powinien był to zobowiązanie uiścić. Tymczasem na Nowy Rok nie dotrzymał, tłómacząc się niemożnością ściągnięcia pieniędzy na zakup zboża. Potém zebrane pieniądze rozeszły się, a właściwie poszły na zaspokojenie prywatnych pretensyi Josla, a tu na Święty Jan wypadało złożyć całe sześćdziesiąt korcy. Do tego jeszcze ceny zboża, w skutek wątpliwych urodzajów, podskoczyły niezmiernie w górę; burmistrz więc był w niemałych kłopotach. Miał nadzieję, że tytułem znajomości uda mu się sprawę tę ułożyć z Leszczycem korzystnie dla siebie i wykręcić się, jak to mówią, sianem. Zaczął od rozpytywania go o jego stosunek z komisarzem klasztoru:
— Ta to pan podobno jego prawa ręka.
— Rzeczywiście posiadam u niego wielkie zaufanie.
— I podobno teraz, wyjeżdżając do wód, panu powierzył interesa.
— Tak, zastępuję go w niektórych czynnościach.