Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lwowie od jakiegoś nauczyciela tańców. Stosownie do tego ułożyła twarz pofałdowaną w wyraz uprzejmego uśmiechu, przyczém dziurki od zadartego nosa tak się rozszerzyły, że cała tabakierka tabaki byłaby się w téj chwili w nich niewątpliwie zmieściła.
Pani burmistrzowa nie uważała za konieczne przedstawiać gościom swojéj krewnéj, bo ją trzymała z łaski, choć za tę łaskę ruchliwa staruszka z procentem się odsługiwała. Była kucharką, szafarką, szwaczką, pokojówką, wszystkiém; bo pani burmistrzowa trzymała tylko posługaczkę, a sama nie zajmowała się niczém.
Ciocia nie czuła się wcale dotkniętą tém zapomnieniem, nie przypuszczała, aby goście nie wiedzieli, kto ona, i była bardzo zadowolona, że się jéj ukłon udał, jak rzadko. Najczęściéj bowiem zdarzało się, że ciocia przy takich popisach z ukłonem albo Azorkowi na nogę wlazła, albo się o stołek potknęła. Tym razem poszło bez przypadku, to téż ciocia z rozpromienioną twarzą zabrała się do nakrywania stolika.
— Cóż to nam tam takiego dacie? — spytał burmistrz, udając, że nic nie wié o kawie, którą sam od Josla przyniósł.
— Panowie może kawy pozwolą?
— E! kawa, babski trunek. Może-by tak lepiéj po lampeczce wina. Ciotko! każ-no nam podać z piwnicy.
Czcigodny burmistrz dla honoru domu popełnił