Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęście weszła mama, w czarnéj, materyalnéj sukni, i w świeżym czepku, z atłasowemi, żółtemi wstążkami.
I ta uważała za dowód dobrego tonu zadziwić się na widok gości.
— A! to panowie, a ja nie ubrana... panowie darują.
— Ale darują, darują; ta to jakby swoi, poczciwi, kochani. — Tu znowu nastąpiły uściski i całusy. — No, siadajcie, siadajcie — i sadowił ich gwałtem.
— Ależ, mężu, jakże można?
— Co takiego?
— Sadzasz panów na niewyściełanych.
— E, furda, panie! ta przecież odgniotków nie dostaną.
— Fe, mężu! wyrażasz się tak niepolitycznie.
Znowu kawałek czasu zabrała ceremonia sadowienia gości na wyściełanych krzesłach, jak sobie koniecznie życzyła mama. Sama usiadła na kanapie i rozpoczęła konwersacyą:
— Wiedeń, to podobno wielkie miasto?
— O, bardzo wielkie, pani dobrodziejko.
— Ja zawsze życzyłam sobie być w Wiedniu, ale jakoś nie było do tego okazyi; mój mąż tak zajęty urzędowaniem. A nam-by tak koniecznie trzeba wyjechać do większego miasta. Anielka zaniedbała się w muzyce; a to nieodżałowana szkoda, bo, powiadam panu, nie dlatego, że moje dziecko, ale