Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prawdę powiedziawszy, pod względem budowy niewiele pannie można-by zarzucić; ale za to twarz wiele bardzo zostawiała do życzenia, bo najprzód zeszpeciła ją ospa, a nadto, szpecił ją krótki, perkaty nosek, wiecznie zaczerwieniony od kataru, małe oczki, które na obszernéj twarzy jeszcze mniejszemi się wydawały, i rzadkie ząbki, wązkie, szpilkowato zakończone.
— No, zagraj co panom, Anielciu, bo pan... pan...
— Jan — podpowiedział ojciec.
— Pan Jan wielki amator muzyki.
— Kiedy ja nie gram — zaczęła się wymawiać panna.
— Ale owszem, słyszeliśmy — odezwał się młody Leszczyc, uważając, że wypada coś powiedziéć.
— O, bardzo przepraszam! to się pan mylisz; ja teraz prawie nic nie gram.
— No, ale przecież choć krakowiaczka, albo polkę — wtrącił burmistrz.
— Ależ fe, tato! któż takie rzeczy grywa? Szopen, to co innego.
— To może pani będzie łaskawa Szopena — wykrztusił z siebie z trudem Jan, aby uczynić zadość wymaganiom grzeczności.
— Kiedy ja, jak Bozię kocham, nic nie gram.
Jan nie mógł już strawić téj „Bozi”, i skrzywił się okropnie. Panna znowu zaczęła się wymawiać, i nie było-by końca téj nudnéj scenie, gdy na