Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekło, kobyła u płotu. Proszę, bardzo proszę kochanych panów, bez ceremonii. — I począł ściskać obu.
— Mój syn — odezwał się Leszczyc — chcąc zadość uczynić formom...
— Ależ wiem, wiem!... proszę kochanych panów.
I wniósł ich prawie do tak zwanego salonu, w którym jedynaczka jego tłukła się wciąż zapamiętale po klawiszach, udając, że wcale nie spostrzega wchodzących, choć wpadli z hałasem i impetem, wepchnięci przez gościnnego burmistrza. Dopiéro, gdy papa zawołał: „moja córka!” — nagle ucięła, zerwała się i usiłowała być pomieszaną, zażenowaną.
— No, no, graj, nie przeszkadzamy ci; bo to, powiadam panom, pasyonowana do muzyki. Pan nie znałeś mojéj córki jeszcze, panie Leszczyc — spytał, zwracając się do starego. — Nie ułamek, prawda?
Burmistrz był dumny ze wzrostu i z bizantyńskiego stylu swojéj córki. „Dziewczyna jak słoń — mawiał nieraz u Josla, gdy był pod dobrą datą — jest na co spojrzéć; wszystko panie, jak utoczone, ulane! To téż chłopcy palą się do niéj, aż strach! ale cóż, kiedy wybredna? Bo téż ta młodzież dzisiejsza, to panie do niczego. Gdyby tak na mnie padło, to-bym dotąd szturmował, póki-bym panny nie zdobył”. Pomimo téj zachęty ze strony papy, nikt jakoś ani z miejskiéj, ani okolicznéj kawaleryi nie zabierał się do szturmu, i forteca, dla braku zdobywających, pozostała niezdobytą.