Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jomą. Poznał go po rudym zaroście i węgierskim kapeluszu. A więc prawdę mówiła — myślał sobie, wracając do domu — że nie prędko wróci. Tylko to mu było niejasném, czy odjeżdżał tak prędko dlatego, że miał odjechać, czy téż przyśpieszył swój wyjazd w skutek obawy.
Nie łamał sobie jednak długo nad tém głowy. Chciał uszanować tajemnicę, bo go o to tak pięknie proszono; więc usiłował nie myśléć o owym rudym, w węgierskim kapeluszu, i udało mu się to bez trudu. Inaczéj było, gdy chciał zapomniéć o śniadéj twarzy i czarnych oczach pięknéj Judyty, bo tak począł ją nazywać w myślach, i choć mu się teraz nie śpieszyło wcale, obrał jednak do powrotu krótszą drogę przez owę pustą uliczkę. Miał nadzieję, że przez szpary parkanu ujrzy ją jeszcze. Ale ta nadzieja zawiodła go. Ogród był pusty, nawet robótki owéj już nie było w altanie. Tylko ptaszęta wyprawiały harce po klombach i krzakach, zwodząc go szelestem.
Stał tak długi czas; wreszcie, nie mogąc się doczekać, zabrał się do odejścia, zwłaszcza, że przez uliczkę zaczęli przechodzić ludzie w pole; stać więc dłużéj nie wypadało.
Wróciwszy do domu, zastał matkę pode drzwiami swego pokoju. Poczciwe matczysko na palcach skradało się, żeby podsłuchać, czy syn się nie zbudził, czy można mu podać kawę, która od godzi-