Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bnych muszek; wśród krzaków bzu trzepotały się i świergoliły wesołe ptaki.
Janowi było tu jakoś tak dobrze, urok tajemniczości tak wiązał go, że nie myślał odchodzić. Tylko rozważał to, co widział i słyszał, i oczekiwał, czy czegoś więcéj nie zobaczy i nie usłyszy.
Za grządkami różnobarwnych bratków zobaczył ścieżkę, wysypaną białym piaskiem, która wiodła do altany, ocienionéj dzikiém winem. W cieniu gęstéj zieloności dojrzał stolik z białych gałęzi brzozowych, a na nim jakąś kobiecą robótkę, porzuconą niedbale. Domyślał się, że może porzucono ją w chwili, gdy ów napastnik wszedł do altany. Miał ochotę iść zobaczyć robótkę, gdy wtém świst nadchodzącego pociągu przerzucił jego myśli w inny świat. Przypomniał sobie list, Wiedeń, Julią; wywybiegł co prędzéj z zaczarowanego ogrodu, pełnego tajemnic, przeskoczył parkan i pędził szybko na kolej, by zdążyć na czas z oddaniem listu.
Przybiegł już po drugiém dzwonieniu i zaledwie miał czas wrzucić list do wagonu pocztowego, kiedy zadzwoniono po raz trzeci i pociąg ruszył. Jan, stojąc, przypatrywał się przejeżdżającym wagonom. Uderzyła go w jedném oknie twarz mężczyzny, który na jego widok cofnął się w głąb’ wagonu. Zaledwie miał czas jedném mgnieniem oka zachwycić rysy téj twarzy, ale to wystarczyło, aby poznał tego, od którego przed chwilą uwolnił piękną niezna-