Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zrobiłeś mi pan dziś wielką przysługę, ale możesz popsuć wszystko, jeżeli nie będziesz milczał o tém, co tu widziałeś, bo mógł-byś zgubić mię i jeszcze kogoś więcéj. No, przyrzekniesz mi pan to?
Prosiła tak wymownie czarnemi oczyma, że Jan bez namysłu odrzekł:
— Przyrzekam.
— Dziękuję panu. Będę się za to modlić za pana, żebyś był tak szczęśliwym, jak jesteś dobrym.
Rzuciła mu spojrzeniem pożegnanie, pełne jakiéjś serdecznej życzliwości, i zarumieniona pobiegła ku domowi.
Jan stał jakiś czas nieruchomy, odurzony. Nie mógł sobie jeszcze zdać sprawy z tego, co się stało, co widział przed chwilą. Wyglądało to na jakąś bajkę z „Tysiąca Nocy”. Jakieś cudowne, fantastyczne widziadło, piękność, prześladowana przez jakiegoś tajemniczego człowieka, o którym mu milczéć kazano. Nie kazano, ale proszono, i to proszono tak, że mu się gorąco robiło na wspomnienie tego błagalnego spojrzenia, jakiém go oblała piękna nieznajoma. Nie spodziewał się w téj małéj mieścinie tak fantastycznéj awantury. I otoczenie, w którém się ta scena odbyła, miało także swój urok. Był to sad, kwitnący cały biało-różowo, wysłany murawą majowéj zieloności, na którą teraz przez drzewa lały się złote strumienie wschodzącego słońca. W powietrzu była woń kwiatów, brzęk pszczół i dro-