Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zostaw go pan, niech sobie ucieka.
— To gotów wrócić znowu potém.
— Nie wróci, ja wiem napewno, że już nie wróci tak prędko.
Jan czekał, aby mu dziewczyna wytłómaczyła powód tej napaści, a zarazem i prośby swojéj; ale ona widocznie nie myślała o tém. Z obawy, która przed chwilą twarz jéj bladością pokryła, przeszła w zakłopotanie, znalazłszy się w ranném, dziwném trochę ubraniu, wobec tego mężczyzny, który wpatrywał się w nią badawczo. Silne rumieńce wstydu oblały brzoskwiniową cerę jéj twarzy, spuściła ku ziemi duże czarne oczy i bezwiednym ruchem zawiązywała szlafroczek, który, rozpięty w czasie szamotania się, odsłonił hafty białéj, cienkiéj koszulki i piersi, falujące szybkim oddechem. Jan stał jakiś czas nieśmiały, wpatrując się w nieznajomą, któréj twarz przypominała obrazy włoskich mistrzów, nie mogąc sobie zdać sprawy z tego dziwnego, zagadkowego zjawiska, ani wytłómaczyć sceny, któréj przed chwilą był świadkiem. Chciał spytać jéj o wyjaśnienie i nie wiedział, jak zabrać się do tego, gdy wtém w domku, który widać było za drzewami, brzęknęło okno i jakiś głos chrapliwy, niemiły zawołał:
— Małka! Małka!
Dziewczyna poruszyła się na te słowa i spojrzała niespokojnie ku domowi, a potém, zwracając się do Jana, rzekła zniżonym głosem z pośpiechem: