Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w stronę Wiednia, poszedł więc prosto na stacyą kolei, by list dziś jeszcze mógł odejść. Obrał drogę nie przez miasto, ale przez boczną uliczkę, z któréj, ścieżką pomiędzy ogrodami, znacznie prędzéj można było dojść do stacyi. Uliczka ta, ciągnąca się między wysokim murem klasztornym a parkanami ogrodów, była bardzo mało uczęszczana; o téj godzinie była zupełnie pustą. Idąc nią, usłyszał po-za jednym parkanem, otaczającym nieduży sad, głośny, przenikliwy krzyk kobiecy. Zajrzał przez szczelinę między deskami i ujrzał młodą jakąś dziewczynę, śniadéj twarzy, rysów oryginalnych, ubraną fantastycznie w biały turban, przetkany złotem, z pod którego spływały krucze włosy, i w żółty atłasowy szlafrok, która odpychała od siebie mężczyznę, usiłującego objąć jéj kibić i przycisnąć ją do siebie. Dziewczyna wyrywała się całą siłą, na jaką zdobyć się mogła, z rąk jego, i wołała o pomoc, choć mężczyzna usiłował zatkać jéj usta i groźbą zmusić do milczenia.
Jan nie namyślał się długo; zaczepił się nogą w szczelinę, przez którą obserwował tę scenę, chwycił się wyższych desek i w jednéj chwili przesadził parkan, śpiesząc z pomocą. Na widok obcego człowieka, mężczyzna ów puścił w téj chwili dziewczynę, rzucił się w szybkiéj ucieczce w ogród i znikł za drzewami. Jan chciał gonić za nim, ale dziewczyna zastąpiła mu prędko drogę i, zatrzymując go, rzekła: